Jestem człowiekiem cierpliwym, ale swój
limit mam. Nie narzekam w długich kolejkach, nie przeklinam na kierowców, którzy
nie zatrzymują się na pasach i muszę czekać, i czekać. Jednak za każdym razem
gdy idę załatwić coś w urzędzie od razu cały się napinam. Wiem, że może być okropnie, że może zdarzyć się mnóstwo nieprzewidzianych rzeczy. Tak było i ostatnio. Miałem kiedyś
wątpliwą frajdę być zarejestrowany w urzędzie, który podobno zajmuje się
znajdowaniem pracy. Pracę znalazłem sam, ale dokumenty które im dałem nadal mieli, ja potrzebowałem zaświadczenia.
Na pozór proste – ja do
nich napiszę, oni sprawdzą, odeślą. Nic bardziej mylnego. Najpierw okazało się,
że na maila mi nikt nie odpowie – zdarza się. Zadzwoniłem, okazało się że
trzeba napisać pismo. Uznałem, że to będzie trwać za długo, więc pójdę i załatwię. I wtedy zaczął się horror.
Najpierw kolejka od drzwi hen w dal do informacji, w której dowiedziałem się,
że tu nic nie załatwię. Musiałem iść pod inny pokój, przed którym zobaczyłem
tylko trzy osoby. Ucieszyłem się, trzy to nie dwadzieścia.
Nie przewidziałem
tylko, że każda z nich będzie siedziała z urzędniczką pół godziny. Zaczynałem
żałować, że nie zabrałem prowiantu, bo po kolejnej godzinie zaczynałem być
głodny. Na szczęście nadeszła moja kolej. Usiadłem przed niemłodą już panią, z
nadzieję, że załatwię sprawę od ręki. Wyjaśniłem o co mi chodziło. I co? Nie,
nie usłyszałem: zaraz to zrobimy. Dostałem kartkę z poleceniem „proszę napisać
czego pan chce, odpowiedź przyjcie poczta w ciągu trzech tygodni”. Czekam na
listonosza.